Ogłoszenie

UWAGA: 13.11.2009 - Nowe forum otwarte! Zapraszamy do rejestracji www.polishbanditcrew.pl

Przypominamy wszystkim użytkownikom PBC, że warunkiem niezbędnym do zatwierdzenia Waszego profilu do statusu Klubowicz PBC jest wpisanie daty urodzenia oraz miasta!!


Obecne forum pozostaje w opcji read-only (tylko do odczytu).


  • Index
  •  » Wyjazdy
  •  » Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

#1 2009-07-27 13:29:14

masher1000

Godfather

1087966
Call me!
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2007-11-15
Ujeżdżam: black B6 '99 + B12,5 K7
WWW

Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

Wstęp

Godzina 3.30 słychać dźwięki muzyki „Good morning” wydobywające się z telefonu. Pora wstać. Szybka poranna toaleta ostatnie sprawdzenie motocykla oraz zamocowania bagażu. Poranna kawa niczym w reklamie budzi nas ze snu. To już dziś. Parę minut po czwartej już zasiadamy na Maszynie. Naciśnięcie startera i słychać miarowe dźwięki wydobywające się z czterocylindrowego rzędowego silnika. Pora ruszać na umówione miejsce. W Jankach mamy stawić się o piątej rano. Poranna jazda razem z budzącym się ze snu otoczeniem jest jak natchnienie. Słońce, śpiew ptaków szum delikatnego wiaterku dociera do nas zewsząd. Pierwsze kilometry jadę dość zachowawczo. Musze przyzwyczaić się do jazdy z tak dużym obciążeniem. Przejazd przez stolicę idzie nam dość gładko. Część sygnalizacji jest jeszcze wyłączona a ta co działa daje nam zieloną falę. Wszystko układa się jak na życzenie. Punkt piąta wjeżdżam na parking gdzie czeka już Karol razem z Justyną. Uff zdążyliśmy. Nie jesteśmy ostatni. Przywitanie i już słyszymy dźwięki następnego Dziora. To nadciąga nasz mistrz prędkości Igor wraz z Olą. Czas leci a nie widać Kurczaka. Co jest grane? przecież jeszcze rano  wysyłałem mu SMS. Co się stało. Czarne scenariusze kłębią się po głowie. Może coś nawaliło. W nocy jeszcze coś mówił o hamulcach że nie tak. Co się dzieje. Oczekiwanie ciągnie się w nieskończoność. Nagle gwizd, nagle świst i wyłania się Paweł z Pauliną. Wysiadł domofon i nie mógł dostać się do domku po porannym spacerku z pieskiem. Są wszyscy. Oglądamy zamocowanie bagażu. Sprawdzamy jeszcze nasmarowanie łańcuchów. Każdy ogląda po kolei maszyny co by czegoś nie przeoczyć. Dziewczyny już wesolutkie a my niczym mróweczki przechodzimy od motocykla do motocykla. Ustalamy kolejność i maksymalną prędkość przelotową czasy postojów oraz tankowań. Wybija 5.30 tak jak planowaliśmy po kolei budzą się koniki w każdej maszynie. Wyruszamy niczym wikingowie na podbój obcych krajów.

Kierunek Cieszyn

Ustaliliśmy wszyscy że nie przekraczamy 130 km/h oraz że robimy postoje co 100 km. Niby oczywiste ale... wynikły z tym związane małe zgrzyty, które udało się na spokojnie wyjaśnić. Tyle że o  tym w dalszej części opowiastki.
Pierwszym prowadzącym był spóźnialski Paweł. Dumny jak paw z flagą Polski umieszczona przy kufrach prowadził całą ekipę. Równo jak z metrówki zatrzymał się na pierwszy postój po 100 km. Wszystkim dopisywały dobre humory. Łyk herbaty  papierosek i lecimy dalej. Nie ujechaliśmy zbyt daleko i po 60 km zjazd na stację. Czas na tankowanko. Kolejne kilometry kolejny postój i tak powoli doczłapaliśmy się do Częstochowy. Tu niektórzy zjedli śniadanko w MD gdyż nie byli w stanie wcześniej niczego przełknąć. Myśl o wyjeździe i przygodzie z nim związanym skutecznie zaciskał gardło nie pozwalając przełknąć niczego treściwego. Szybki telefon do naszego przewodnika po śląsku Marqs-a i ustawienie się z nim na wjeździe do Katowic. Ruszamy z Częstochowy i za kilka kilometrów zjazd na stację. Nie powiem troszkę mnie to zirytowało. Przecież dopiero co staliśmy. Krótka wymiana zdań  strzeliłem delikatnego focha i wszystko wyjaśnione. Z małym opóźnieniem dotarliśmy na przedmieścia Katowic, gdzie czekał na nas mistrz pożegnań Łukasz. Szybki papierosek i już prowadzi całą grupę do granicy, sobie tylko znanymi drogami. Odnoszę wrażenie że chce nam pokazać jak dużo obwodnic mają Katowice. Nim się obejrzeliśmy staliśmy na przejściu w Cieszynie. Czas na dłuższą przerwę. Mamy dobry czas a wspaniałe Polskie drogi są już za nami. Tu już niektórych poniosło. „O kurwunia-jedziemy jeee”.

http://img31.imageshack.us/img31/4672/84683937.jpg

Ach te Czechy

W Czechach na prowadzącego grupę wybraliśmy Igora. Zaprogramował swój GPS na miejsce noclegu a my potulnie niczym baranki podążaliśmy za nim jak za przywódcą stada. Szybko jednak okazało się ze nasza prędkość przelotowa znacznie się zwiększyła. Ja jako zamykający grupę momentami miałem 160 na budziku co by nie zgubić tak małej grupy. Myśli kołatały mi się we łbie co jest grane. Nagle na jednej z autostrad Paweł pokazuje że musimy się zatrzymać. Zjeżdżamy do jakiejś wsi. Na zjeździe w dość ładnym łuku Pawłowi przednie koło wpada w niebezpieczne shimmy kierownica wariuje. Motocyklem zaczyna telepać. Patrzę z tyłu jadąc za nim co jest grane? Czyżby złapał kapcia?  Ledwo utrzymał. Paulina blada jak ściana. Paweł  spocony jak by wylali na niego wiadro wody. Zatrzymujemy się. Pytam co się stało. Kończy mu się benzyna a od dłuższego czasu nie było żadnej stacji paliw. A w łuku zapomniał dociążyć przednie koło. Jazda zapakowanym motocyklem z pasażerem to nie to samo co solo.

http://img228.imageshack.us/img228/355/61264233.jpg

Pytamy o najbliższą stacje napotkanego wieśniaka. Ten dość ładnym Angielskim tłumaczy jak dojechać do najbliższej stacji i tłumaczy że to tylko jakieś 4-5 km. Kopary opadają. Wiocha zabita dechami a facet dość ładnie świergoli po Angielsku. Ale po co nam jakieś tłumaczenia. Igor wklepuje w GPS gdzie najbliższa stacja po trasie i okazuje się że mamy ją po drodze za jakieś 8 km. Wracamy na autostradę i zaraz lądujemy na stacji gdzie uzupełniamy zupkę w naszych maszynkach. I tu pierwsze rozczarowanie. Igor nie może zapłacić karta - odmowa terminala. Musi wydać gotówkę. Na szczęście ma zakupioną przed wyjazdem z małym zapasem. Wyjeżdżamy ze stacji. GPS głupieje i wyprowadza nas w przeciwnym kierunku. Bluzgam sobie pod nosem ze trzeba patrzeć na znaki a nie tylko ślepo słuchać automatu. Zachowałem to tylko dla siebie .Nie chciałem wprowadzać zamieszania do atmosfery. Nawrotka na najbliższym wiadukcie i znowu pomykamy w kierunku Brna. To było tylko dodatkowe 16 km. Co to jest dla nas.

Tylko 4 km

Dość żwawo docieramy do Brna. Omijamy miasto obwodnicą na budziku momentami 170 km/h. Zaczynam się denerwować. Gdzie podziały się te ustalenia co do prędkości. Nagle skręcamy do miasta. Kluczymy przez moment i zatrzymujemy się na jakimś osiedlu.
-Co jest grane?- pada pytanie
-Wysiadł GPS - odpowiada Ola
Igor zdenerwowany grzebie coś przy urządzeniu. Paweł nie wytrzymuje i dogryza mu jeszcze
-Mieliśmy jechać do 120 max 130 a ty zapier... jak szalony
-Co ty mówisz jechałem równo 120 czasami max 130
wcinam się w rozmowę
-Ja momentami miałem 160-170 tyle ze zamykam grupę to może i te +10do20 musiałem jechać szybciej. Ale nie 40.
-Zegary wam źle działają- odpowiada Igor
-Tak wszystkie są spier... tylko twój idealny - wypalam bo nie wytrzymuje
-Jechałem tak jak pokazuje GPS. Mogę wam pokazać jaka była max prędkość
-To jedź wolniej -mówi Paweł
Atmosfera zaczyna się zagęszczać. Widać już zmęczenie jazdą. Nikt nie jest zwyczajny jechać w grupie taki kawałek drogi. Tak jak szybko atmosfera się zagęściła tak samo szybko zrobiło się wesoło. Zaczęło się najeżdżanie na Igora że on to nawet z GPS się gubi i takie tam. Wszystkim było wesoło oprócz Igora i Oli, która niczym Lwica broniła swojego partnera.
-Udało się- odpala Igor - GPS już działa. Jesteśmy już blisko.
Wracamy na obwodnice. W oddali widać czarne chmury. Zaczyna kropić delikatny deszczyk. Zatrzymujemy się pod jakimś wiaduktem. Paulina pyta czy zakładamy deszczówki. Ola krzyczy
-Zostały tylko 4 km
Zapada decyzja ze szkoda czasu. Mały deszczyk przy tak małej odległości to nic strasznego.
I to był błąd. Największy błąd jaki zrobiliśmy w czasie całej wyprawy. Zlekceważenie takiego widoku było nie na miejscu. Dosłownie kilkaset metrów dalej rozpoczęło się piekło. Samochody stawały. Jezdnia zamieniła się w w rwący potok.  Nic nie było widać poza delikatnym światełkiem poprzedzającego pojazdu. Toczyliśmy się 20 max 30 km/h. Jak dobrze że wszyscy mamy nowe opony - pomyślałem. Woda lała się jak byśmy stali pod jakimś wodospadem. Momentalnie przeszło znużenie .Pełna koncentracja. Wszystko stoi , My powoli jak jak zwiadowcy na rozpoznaniu mijamy kolejne unieruchomione auta. Wyglądamy zjawy. Wszyscy ludzie w Autach przyklejeni do szyb oglądają nasze poczynania. Krzyknąłem do Ani
-Twardym trza być nie miętkim
Dopisywał mi humorek. Już nic nie mogło mi go zepsuć. Było mi wszystko jedno. Skóra ważyła z tonę .Krępowała ruchy. Woda chlupała mi w butach. Zaciskając pięść kapała woda z rękawiczek. Istne piekiełko w Czechach. A to było tylko 4 km do celu.
Zjechaliśmy z obwodnicy w jakąś boczna drogę. Woda cały czas się lała z nieba. Przy przydrożnej knajpie postój. Wszyscy pobiegli pod daszek. Mi było tak wesoło że nawet nie chciało mi się zejść z motocykla. Zrobiłem to dopiero na prośbie Ani. Dziewczyny były wściekłe. Justyna kipiała złością. Paulina powiedziała ze już nigdzie nie jedzie. Zrobiło się bardzo źle. Telefony zalane nie działają. GPS zamókł i padł. Pytamy się o pensjonat. Proponują nam na miejscu gdzie się zatrzymaliśmy. Odmawiamy co wzbudza jeszcze większą złość u podburzonej gawiedzi. Na pomoc przybywa jakiś miejscowy Czech. Przybiega z mapą. Okazuje się że od celu dzieli nas zaledwie 1 przecznica.
-Jedziemy - mówię - Nie ma co biadolić- i udaję się w stronę Dziora. Zapalam silnik i po chwili wszyscy już stoimy w szyku do jazdy. Przestaje padać. Podjeżdżamy pod pensjonat przemoczeni zmęczeni i w różnych nastrojach.

Pensjonat

Pensjonacik był dość przyjemny. Miał własne podwórko na którym mieścił się parking. Z podwórka można było wejść do kawiarenki gdzie serwowano piwo, wino, drinki i inne napoje nisko i wysoko procentowe. Motocykle dostały do dyspozycji ogromny hangar i mogły spokojnie w suchym i zamkniętym miejscu czekać na nas do rana.
Po wstępnym rozeznaniu terenu czas na rozpakowanie i zrzucenie mokrych ciuszków. Jak się potem okazało nikt z ulewy nie wyszedł suchy. Wszystkie stroje niezależnie od marki oraz tego czy skóra czy teksy przemokły. Małe rozeznanie w pokoiku i już odpalony elektryczna drabinka w łazience i suszą się ciuszki. Na szafie powiesiłem spodnie i kurtki i włączyłem na nie nadmuch z wentylatora pokojowego. Uchylone okno oraz ciepło i słońce dopełniło zadania. Wszystko wysychało bardzo ładnie. Turlam się do recepcji co by opłacić pobyt. Przy kontuarze spotykam Pawła ,Paulinę i Olę. Już opłacili. Zostaliśmy tylko my i Karole Pytam grzecznie panią.
-Can I pay for the room number eight (Niestety podczas wymowy w języku pogańskim zmienia mi się tonacja i brzmi to troszkę jak bym miał pełno klusków w gębie)
Pani wytrzeszcza oczy co od niej chce Paweł patrzy na mnie jak na kosmitę zapadła cisza....
Troszkę się zmieszałem. Coś źle powiedziałem ? Kurcze wiem że mam słaby angielski i wymowa jeszcze specyficzna. Kłębią się po głowie myśli różna.
Cisze przerywa Paweł
-Mów do pani po polsku
-Do you speek English czy po Polsku ? -Pytam
-Polski- odpowiada uradowana Pani
Załatwiam więc formalności.
Przy okazji pytamy o drogę do najbliższej knajpy gdzie zjemy pewnie tanio i dobrze.
Wszyscy pełni wigoru udajemy się knajpki która mieści się ulicę dalej.

Knajpa

Lokujemy się na tarasie. Łączymy stoliki mieszamy krzesłami. Obsługa patrzy co się dzieje. Zbliża się kelnerka i w tym momencie. Ola w niczym pocisk odpala do niej:
-Można tak przestawić stoliki?
Ta zdziwiona zaskoczona odpowiada że tak i przyniosła karty dań.
Na wjazd poszło Piwo i zaczęło się rozszyfrowywanie karty dań. Tu Ola niczym lingwista przetłumaczyła nam wszystkie potrawy. Było łatwiej. Przy zamówieniu zrobiło się wesoło. Każdy zamawiał Ola tłumaczyła i jakoś szło. Niestety gdy przyszła moja kolej całość umilkła czekając co zrobię. A ja jako że byłem w świetnym humorku wstałem złapałem się za żebra i powiedziałem:
-Żeberka
Pani patrzy co jest grane
Potem skrzyżowałem palce jak kratka i umieściłem nad stołem mówiąc
-Z grilla
Wszyscy wybuchli śmiechem. Pani przytaknęła że wie o co biega i oddaliła się zadowolona że udało się przebrnąć przez stado rozkrzyczanych roześmianych cudzoziemców.
Toast za wyjazd świetne żarło duże porcje ceny niewygórowane. Tak można było określić knajpkę.

http://img269.imageshack.us/img269/6334/21656150.jpg

Po konsumpcji przenieśliśmy się do Pabu gdzie uzupełniliśmy niedobory piwa. Wesolutcy wieczorkiem w niezłych nastrojach oglądaliśmy w holu pensjonatu Titanica po czesku. Nie obyło się bez zabawy w lektorów. W kuchni hotelowej dorwaliśmy ciasteczka które skonsumowaliśmy przy kawce i herbatce na dobranoc. Pora spać jutro Austria Słowenia i upragniona Chorwacja.

Kierunek Chorwacja

Rano przywitało nas piękne słoneczko i bezchmurne niebo. Temperatura powietrza z minuty na minutę pięła się do góry. Wszyscy zadowoleni. Niestety musiałem troszkę sprowadzić ich na ziemię i wspomniałem, że w Alpach będzie huśtawka pogodowa. Zostałem sprowadzony śmiechem do parteru. Ostatnie sprawdzenie oleju, łańcuchów i zamocowania bagażu, i w trasę. Na prowadzącego grupę tym razem poszedł Paweł (hehe jaki ja cwany jestem jechałem znowu jako zamykający ). Trasa była monotonna, nawet się dobrze nie rozkręciliśmy i już granica Czesko – Austriacka. Czas zakupić winiety. Na stacji spotykamy parkę wracającą na motocyklu z Chorwacji. Pogoda podobno była do niczego. O ho ho robi się nie wesoło. Czyżbyśmy mieli przejechać taki kawał i miałby padać deszcz? Cholera, to byłby najgorszy scenariusz. Na granicy nie ma winietek 10 dniowych. Chłopaki kupują miesięczną bo i tak kosztuje to tylko 2 euro więcej niż dwie 10 dniowe. Dojeżdżają do nas dwa Fazery z Polski. Chłopaki jadą też na południe. Nie są zadowoleni, że nie ma winiet 10 dniowych. Rzucam propozycję, że ja odpuszczam i  jadę dalej. Może na innej stacji będą. Pomykam razem z nimi dalej w poszukiwaniu następnej stacji benzynowej .Po kilkunastu kilometrach odnajduję ją. Winieta kupiona, w momencie gdy naklejam ją na motocykl, zajeżdżają pozostali. No to ruszamy na podbój Austriackich autostrad. Jazda jest mecząca - proste drogi, szeroko. Nikt nie zajeżdża drogi, nie wymusza pierwszeństwa - koszmar. W oddali widać Alpy i ciemne chmurki nad nimi. Podczas planowego postoju wszyscy wskakują w przeciw deszczówki. No prawie wszyscy. Ja z Anią odpuszczam, ponieważ według nas nie ma to sensu. Dojeżdżamy do pierwszych długich łuków, ja nie wytrzymuję i wyskakuję na prowadzenie. Pada delikatny deszczyk więc staram się jechać zachowawczo. Wiem jak ta trasa biegnie, pokonywałem ja już kilka razy, więc nie przekraczam 130 km/h, co by inni też się przyzwyczaili do jazdy w pochyleniu po kilkanaście sekund na łuk. Pogoda zaczyna się poprawiać, ale jest zimniej. Następny postój. Wszyscy zdejmują przeciw deszczówki. Widok jest przepiękny, ale zauważam, że Justyna stoi z boku.
- Co się stało? - pytam delikatnie.
Odpowiedziała, że wystraszyła się zakrętów. To jej pierwsza taka trasa na motocyklu. Zresztą nie tylko ona się bała. Wszystkie pasażerki, oprócz Oli, która nawet spała na motocyklu, troszkę przerażone. Pocieszają się nawzajem. Pytam czy oby nie przesadziłem.
- Przecież jechałem delikatnie, tylko 130? – tłumaczę.
Chłopaki zachwyceni. Dziewczyny proszą o wyrozumiałość. W końcu muszą polegać na naszych umiejętnościach. Inaczej odczuwają zakręty niż kierowcy. Plecaczki podpowiadają sobie wzajemnie jak one się trzymają i zachowują w zakrętach. Uzupełniamy zupkę i dalej już w dół, w kierunku Słowenii. Znowu jestem na szpicy. Jadę tak, żeby widzieć wszystkich w lusterkach wstecznych. Na granicy ze Słowenią okazuje się, że nie ma już bramek na autostradzie tylko obowiązują winiety. Zatrzymujemy się, patrzymy na mapę jak ominąć autostradę. Podobno istnieje dobra alternatywa. Igor pyta się jak tam dojechać, żeby nie wkraczać na autostradę. Zjazd mamy kilkaset metrów dalej. Znowu prowadzę, jednak pomyliłem się przy zjeździe. Na szczęście prędkość była nieduża, więc wycofuję delikatnie motocykl i tym sposobem trafiam na koniec grupy. Prowadzącym jest ponownie Paweł. Na jednym z rond wyprzedza go Igor. Wjechał na drogę ekspresową, co było nienajlepszą decyzją. Szybko z niej zjeżdżamy. Na zjeździe stoi policjant z lizakiem i łapie ludzi bez winietek. Robi się ciepło, widać jak wykonuje krok do przodu ale nie podnosi lizaka. Uff, pogroził palcem, pomachał i jedziemy zadowoleni, że nie uszczupliliśmy portfela o parę Euro. Droga rzeczywiście jest niezła .Zakręt goni zakręt. Jest dość wąsko, ale nie ma tragedii. Słowenię przelatujemy bez postojów. Granica Chorwacka, kontrola dokumentów. Przekraczamy pierwszą bramkę.
- Kurwunia, jesteśmy, jeeest – krzyczy Paweł.
Ostudzam go i mówię, że zatrzymamy się na jakimś parkingu.
Paręset metrów dalej znajduje się druga bramka graniczna. Paweł troszkę zbaraniał. Jak to szybko zapomina się o podwójnej kontroli gdy granice są otwarte .
Znowu sprawdzenie dokumentów, pytanie skąd jesteśmy, życzenie miłego pobytu i jesteśmy w Chorwacji. Teraz dopiero ludzie patrzyli na nas jak na debili. Nasze okrzyki radości zakłócają spokój panujący na granicy. Rzut okiem na mapę. Zastanawiamy się czy nocujemy w Zagrzebiu czy jedziemy do Rijeki. Zapada decyzja, że kierujemy się na wybrzeże. Zauważam, że lepiej byłoby jechać do Senj. To troszkę bardziej na południe. Igor sprawdza w nawigacji. Faktycznie to tylko kilkanaście kilometrów różnicy. A więc kierunek Senj.

Autostrada

Wydawać by się mogło, że to będzie przejażdżka. Nudna Autostrada, a potem kawałek drogą krajową. Nic bardziej mylnego. Ale od początku.
Najpierw trzeba dotrzeć do Autostrady. Jest w budowie, więc pierwsze kilometry pokonujemy objazdami. Droga była fatalna. Pełno piasku i łat na jezdni. Jakieś płyty betonowe na zakrętach – po prostu hardcore. Na szczęście dość szybko docieramy do pierwszej bramki. Karol bierze bileciki, a my kolejno przemykamy przez szlaban. Jedziemy. Igorowi znowu włączył się dopalacz. Nie dziwne, po takim kluczeniu każdy chce odreagować na kawałku dobrej, równej, szerokiej drogi. Docieramy do Zagrzebia. Kolejna bramka, skasowali nas po 25 kun od motocykla. Po chwili znowu bramka. Karol, jak nasz przewodnik, staje obok Pani i prosi o cztery bilety. Zaczyna się ściemniać. Paweł pokazuje umówiony znak postoju, ale Igor nie reaguje. Podjeżdża do niego Karol. Igor znowu zero reakcji. Nie wytrzymuję i zajeżdżam mu drogę pokazując, że robimy postój. Igor przytakuje, przyspiesza i zatrzymuje się na najbliższej stacji. Kieruję się na parking, nagle widzę, że Igor skręcił w innym kierunku, próbuję zawrócić, ale jechałem ze zbyt małą prędkością i zbyt mocno skręciłem kierownicę i tym sposobem położyłem Dziora. Ania schodzi z siedzenia. Na szczęście utrzymałem motocykl i nie przygniótł jej nogi. Wyłączam zapłon i przekręcam kluczyk. Jestem tak zmęczony, że nie daję rady podnieść zapakowanego motocykla. Podbiega Paweł i mi pomaga. Nie patrząc na nic, szybko lukam czy nie ma plamy oleju. Jest sucho, odpalam i podjeżdżam, tam gdzie chciałem, na przydrożny parking za stacją. Gaszę motocykl i go oglądam. Adrenalina buzuje. Nic się nie stało. Jedynie ujma na honorze. Próbuję przypalić papierosa, ale wysiada mi zapalniczka. Widzę nadjeżdżającego Igora. Jestem tak wściekły na całą sytuację, że rzucam w niego zapalniczką (i tak nie działała). Igor nic nie mówi. Paweł i Karol zwracają mu uwagę, że za szybko jechał. Wchłaniam papierosa. Schodzi mi pomalutku ciśnienie.
- Kur**, jak pokazujemy postój, to jest postój, a nie zasuwanie dalej - opieprzam Igora.
Igor mówi, że nic nie widział. Nerwy, przepychanka słowna szybko się kończy. Czas ochłonąć, wszyscy są zmęczeni. Trzeba się opanować. W między czasie przepraszam Igora za rzut zapalniczką. Wszystko zostaje wyjaśnione. Trzeba jechać wolniej, bo już nie ta widoczność i koncentracja też. Tak zmienne warunki - raz upał, raz zimno, raz deszcz - szybko meczą organizm. To jest dobry test wytrzymałościowy. Igor ląduje jako zamykający, prowadzi Karol. Kilka kilometrów dalej znowu postój, tym razem na autostradzie, bo zaczyna padać. Paulina chce przeciw deszczówkę. Wszyscy stają. O dziwo widzę, że mimo zakazu zatrzymywania, wszyscy zaczynają zakładać kondomy. Krzyczę, że ja jadę dalej, dla mnie szkoda stać i moknąć. Za kilka kilometrów jest długi tunel. Toczę się 50-60 km/h, spokojnie, przy krawędzi pasa pada równy, ale niezbyt ostry deszcz. Można powiedzieć letnia mżawka. Dojeżdżam do wspomnianego tunelu i mam spokój przez najbliższe ponad 5700m. Na wyjeździe z tunelu zostaję dogoniony przez ekipę, na której czele jedzie Karol, za nim Paweł, więc ja ustawiam się na trzecim miejscu. Kolumnę zamyka Igor. Znowu bramka.  Karol płaci za wszystkich i już jesteśmy na krajówce do Senj.

Do Senj

Robi się ciemno i coraz bardziej zimno. Zaczyna się kręta droga. Nie jest źle, jedziemy delikatnie w dół. Co chwilę znika mi światło stopu poprzedzającego motocykla. Ta droga jest bardzo kręta. Jedziemy niemal po omacku. Przy drodze widzimy często powtarzający się znak ostrzegający przed niebezpiecznym zakrętem - SERPENTINE. Miotamy motocyklem, to w prawo, to w lewo. Po drodze mijamy rozwalone auto. Pewnie nie wyrobiło się na zakręcie. Już była przy nim laweta i  policja. Wjeżdżamy w chmury, widoczność marna, światło odbija się od mgiełki. Jadę na wyczucie. Na szczęście to tylko moment. Czujemy, że jest coraz cieplej .Im bardziej w dół tym cieplej. Kurczę, oby tylko to przejechać. Pełna koncentracja .Co chwilę widzę Igora koło obok mojego motocykla. Boję się, że o nie zahaczę. Postanawiam trochę przyspieszyć. Ania ściska mnie kolanami. Boi się mnie puścić, aby mnie walnąć za zbyt ryzykowną jazdę. I znowu seria ostrych zakrętów i hamowań. Cały czas przerzucanie motocykla z jednej na drugą stronę. Jedziemy tak już kilkanaście kilometrów. Dla nas to raj. Dla dziewczyn... zostawię to bez komentarza. Nagle - Uwaga co jest grane? Koniec. Kurcze koniec serpentyn. To już Senj. Dojechaliśmy. Zatrzymujemy się przy pierwszej knajpce jaką widzimy. Paweł pyta się o nocleg. Dziewczyny idą oglądać pokoje. Jest git. Nocujemy.
Zwalamy bagaże i idziemy na piwo. Potem spacerek do portu i opijanie dotarcia do celu. Jest super. Ciepła bezchmurna noc, kobiety, morze. Czego chcieć więcej?!

http://img24.imageshack.us/img24/802/19301500.jpg


Karlobag

http://img9.imageshack.us/img9/2374/23362794.jpg

Noc nie minęła spokojnie. Okazało się, że pokoje, które wynajęliśmy mają okna na drogę, którą dość często przejeżdżają ciężarówki. Rano co poniektórzy byli już na nogach o siódmej. I tak to był tylko przejściowy nocleg. Mamy w planach jechać na południe. Pakujemy motocykle i wyruszamy trasą widokową wzdłuż wybrzeża. Przed wyjazdem chcieliśmy wymienić troszkę waluty, gdyż ta, którą posiadaliśmy już się kończyła. Paweł też chciał dotankować moto, aby nie było jakichś niespodzianek. Na prowadzenie wyskoczył Karol. Tym razem jemu włączyła się szybka jazda. Ominął bank, ominął stację benzynową, zanim go dogoniliśmy na krętych drogach byliśmy ładny kawałek drogi od miasta. Zapadła decyzja, lecimy dalej, zatankujemy się i wymienimy kasę w najbliżej napotkanej miejscowości. To był mały błąd, o czym przekonaliśmy się niebawem. Na tę chwilę delektowaliśmy się przepięknymi widokami i jakże wspaniałymi trasami przypominającymi tor wyścigowy. Zakręt gonił zakręt, a o jakiejś prostej można zapomnieć. Po 30 km Paweł zatrzymuje kolumnę. Kończy się paliwo, a na trasie nie było żadnej mieściny, ani stacji benzynowej. Pojedyncze domy i nic poza tym. Krótka dyskusja, kilka ostrych słów, że mogliśmy zawrócić i takie tam. Przyjmuje krytykę na klatę i mówię, że nie ma bata,  musi być jakaś stacja za jakiś czas. W razie problemów, mam wąż paliwowy, to się utoczy z mojego i będzie dobrze. Moje tłumaczenia rozbawiły towarzystwo i jedziemy dalej. Jest coraz cieplej.

http://img401.imageshack.us/img401/3049/60372338.jpg

Tempo spacerowe, prędkość max 80km\h, więcej i tak się nie da przez zakręty i z takim obciążeniem. I oto ukazuje się naszym oczom stacja benzynowa. Musiałem wypowiedzieć sławetne:
-A nie mówiłem.
Dziory zatankowane, widzimy zjazd do przeprawy promowej na wyspę Pag. Na stacji próbujemy się dowiedzieć czy wymienimy tam kasę. Oczywiście pan przytakuje, więc ochoczo zjeżdżamy na dół. Droga bardzo wąska i jeszcze bardziej pokręcona.
-Ale super - pokrzykuję wesoły. Dość mocny kuksaniec w plecy studzi moje zapędy rajdowca.
Na dole okazuje się, że to tylko port promowy i znajduje się tam jedna kafejka, w której jedyną obowiązującą walutą jest nieszczęsna Kuna. Za przeprawę też zapłacić trzeba w kunach. Mamy za mało aby wybrać się na wyspę, gdzie pewnie był bank i wiele atrakcji. Wracamy na trasę widokową i toczymy się dalej. Jest bosko: zakręt, zakręt, zakręt, zakręt, zakręt.
Jak ja uwielbiam te klimaty.
Niestety każdy ma jakieś słabości. Moją jest konieczność zjedzenia czegoś około godziny 12:00. Nie zważając na nic, zatrzymuję kolumnę i mówię, że jak czegoś nie zjem, to będzie źle. Każdy popatrzył na mnie jak na wariata i lecimy dalej. Widzę sklep, zatrzymuję się i nie bacząc na to co robią inni, wpadam jak przecinak do sklepu aby kupić coś do jedzenia. Dorwałem jakieś bułki, napoje i lecę zadowolony poczęstować pozostałych, którzy z minami godnymi Nerona, patrzą co ja robię. Chciał nie chciał, coś przekąsiliśmy, a Paweł już zostaje wkręcony przez miejscowego sklepikarza zapachem Rakii. Ten, zauważywszy, że złapał jelenia, mówi ze załatwi nocleg i dalej prowadzi go do jakiej rudery, mówiąc, że jest super primo i takie tam Paweł jak dziecko (a podobno handlowiec) daje się wkręcić (sklepikarz był lepszy) i już razem z dziewczynami oglądają kwatery. Nie podoba się. Co by zgasić całą sytuację odpalam Dziora i mówię że ja to najpierw muszę mieć walutę, a potem będę się wypowiadał co i za ile.

http://img269.imageshack.us/img269/6278/71510832.jpg

Igor z Olą oraz Karol z Justyną załapali o co biega, a Pawełek jak dziecko dawał się wodzić za nos. Dopiero Paulina pokazała kto u nich rządzi i już jechaliśmy do miasta, gdzie według sklepikarza był bank. Tak jak powiedział, tak było. 5 km i już jest miasto, bank, sklepy. Jest wszystko. Wymiana waluty, coś przetraciliśmy i wracamy do sklepikarza, ponieważ tam był dobry punkt. Dużo domków. Na pewno coś znajdziemy. Udało się znaleźć tak jak chcieliśmy i już jesteśmy na plaży pijemy piwo i nakręcamy się przepięknym widokiem, szumem morza i delikatnie muskającym nas jak jedwab wiaterkiem.

http://img269.imageshack.us/img269/7844/27290102.jpg

Jest super. Jest wspaniale. Jest tak, że żadne słowa, żadne zdjęcia, tego cudownego uczucia i widoku nie są w stanie opisać. Wieczorem grill, degustacja miejscowych trunków i bratanie się z Chorwatami.

Głupawka

Następny dzień minął na kąpieli w morzu i wylegiwaniu się na słońcu.

http://img9.imageshack.us/img9/3118/78021399.jpg

Lenistwo oraz napady głupawki (głupawka- niekontrolowany napad śmiechu z byle powodu. Dość dziwna przypadłość, którą zaliczył każdy w czasie wyjazdu. Przyczyn nie udało się ustalić. Nie wiadomo czy jest zaraźliwe. Na wszelki wypadek, po każdym napadzie głupawki, osobnik taki zażywał kąpieli morskich i schładzał się piwem).

http://img401.imageshack.us/img401/5109/80315842.jpg
http://img291.imageshack.us/img291/6879/61072103.jpg
http://img30.imageshack.us/img30/1876/26934295.jpg
http://img228.imageshack.us/img228/3003/64886454.jpg
http://img9.imageshack.us/img9/1051/89637986.jpg

Plitwickie jeziora

Trasa prowadziła przez góry. Co tu opisywać. Tak jak wszędzie zakręty, zakręty i jeszcze raz zakręty.

http://img401.imageshack.us/img401/9021/64484251.jpg
http://img228.imageshack.us/img228/5438/68162921.jpg
http://img205.imageshack.us/img205/156/57599397.jpg
http://img30.imageshack.us/img30/4493/55372662.jpg

Raz do góry, raz do dołu, powoli dotoczyliśmy się do Parku.
Wszyscy wiedzą jak wyglądają Mazury. Teraz zamykamy oczy i w tę przepiękna naszą dziką, niczym nie zmąconą przyrodę, wstawiamy wodospady oraz oczyszczamy wodę, której kolor jest teraz turkusowy. Do tego ogromna ilość ryb, które poruszają się całymi ławicami. Wszystko to oplecione kładkami wykonanymi z drewnianych pali. Tylko dzika, niczym nie zmącona przyroda. Żadnych betonowych bloków.

http://img24.imageshack.us/img24/511/49361340.jpg

Przenosisz się po prostu do czasów Mieszka I i odczuwasz to, co czuli dawni wojownicy wyruszający na łowy. Szum lasu błoga cisza, która w pewnym momencie przerywa wesoły śpiew Pawełka.

http://img9.imageshack.us/img9/9247/33579136.jpg

Rejon Makarska

Czas szybko leci, a my jeszcze nie widzieliśmy nawet kawałka tego, co zaplanowaliśmy. Czas wyruszyć dalej jeszcze bardziej na południe tego jakże dzikiego jeszcze kraju. Kierunek Makarska. Trasa, co by was już nie zanudzać, to tak w kilku słowach: zajebiście, zakręt i jeszcze raz zakręt, który goni zakręt.

http://img291.imageshack.us/img291/2540/37193311.jpg

Dotarliśmy do Omiś. Tu zapadła decyzja, że to dobry punkt wypadowy. Ale, żeby nie było zbyt drogo, znowu wyruszamy kilka kilometrów za miasto szukać noclegu. Opłaciło się. Mamy całe piętro dla siebie i każdy ma osobny pokój. Gospodyni po kilku słowach dała się zauroczyć Pawełkowi który tym razem był górą. Mały diabełek z tego naszego kurczaczka.

http://img30.imageshack.us/img30/421/97980684.jpg
http://img291.imageshack.us/img291/6563/32133899.jpg

Zabawa na plaży

-Kto my jesteśmy ?
-Polish Bandit Crew !
Jak przystało na prawdziwych globtroterów i bandytów postanowiliśmy zabawić się na plaży. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że to już noc i spora część osób już poległa po obfitej kąpieli słonecznej. Ale to nie dotyczy naszej ekipy. Popijawa, śmiechy na plaży uwieńczone kąpielą na waleta w Adriatyku. A co. Jak się bawić, to się bawić. Ochrona była u nas tylko dwa razy .Raz - jak powiedzieliśmy, że jesteśmy z Polski, ochroniarz wycofał się dość dyskretnie.
Drugi raz - jak chcieliśmy go napoić wódką, to uciekł. Nie wiadomo dlaczego. Przecież byliśmy dość gościnni i chcieliśmy się podzielić tym wspaniałym wysokoprocentowym trunkiem. Ale żeby od razu uciekać.

Niespodzianka

Rano wszyscy wyszliśmy na plażę. Szykowana była mała niespodzianka dla Oli. Najpierw, dla niepoznaki, z samego rana Karol z Justyną udali się na plażę zająć strategiczne, dogodne dla nas w tym dniu miejsca. Misja zakończyła się pełnym sukcesem. Potem parami udawaliśmy się na plażę Paweł z Paulina, Igor z Olą i na końcu Tata z Mamą, jak to nas ochrzcili na wyjeździe.
Delikatne rozpoznanie terenu przez Ekipę męską, gdzie można ponurkować i zaczynamy zabawę. Karol z Pawłem udają się do baru, bo podobno zapomnieli picia. Igor w tym czasie namawia Olę, żeby poszli popływać. Ta, niczego nieświadoma, zgadza się. Niestety Igorowi wyłączyło się poczucie odległości i troszkę za daleko odpływają od brzegu – dlaczego? A no to czytajcie.
Ola z Igorem
-Ola zobacz tam coś jest na dnie.
-Michonku tu jest głęboko, nie nurkuj bo będą bolały Cię uszy.
-Ale tam coś jest, jeden raz poczekaj- Igor nurkuje.
Po chwili wypływa i otwiera pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym.
-Czy zostaniesz moją żoną?
-.......
-.......
-Tak
Łzy szczęścia, uściski, kilka fotek marnej jakości wykonane z brzegu (to a propos odległości).
Wychodzą na brzeg, a my już wszyscy obijamy szkło i gratulujemy.
Niespodzianka się udała. Pełne zaskoczenie. Pełny spontan.
Niestety dialogi podałem przypadkowe. Byłem na wagarach jak było czytanie z ust. Ale mniej więcej tak to wyglądało
Jeszcze raz gratulacje dla Igora i Oli.

http://img401.imageshack.us/img401/886/41323104.jpg

Niestety to już koniec

Chciał nie chciał, czas minął niespodziewanie szybko. Pora wracać do Polski. Ale o tym co się działo w drodze powrotnej opisze już kiedy indziej.
http://img269.imageshack.us/img269/5328/76214850.jpg

relacja by Tomek

Wyjazd „Tomków”

No i stało się, nie dopuszczaliśmy tej myśli do siebie przez ostatnie 7 dni, ale w końcu ten dzień nadszedł – wyjazd Ani i Tomka do Polski.
Tomka rano spotkała niespodzianka na motocyklu - pół rolki papieru toaletowego obwiązanego wokół bandziora - miało go to zniechęcić do nieuniknionego wyjazdu.

http://img401.imageshack.us/img401/7799/59036218.jpg

Panująca wokół, gęsta atmosfera pełna łez i smutku dała się odczuć chyba każdemu, co spowodowało kilka niepotrzebnych nieporozumień. Część naszej szalonej ekipy planowała odprowadzić ich do najbliższej miejscowości (Omiś), zaś inni pożegnali się serdecznie w apartamencie i chcieli pójść na plażę dalej korzystać z niewątpliwego uroku Chorwacji jakim jest pogoda.

Umówiliśmy się, że Tomek, podczas przekraczania każdej granicy, puści tzw. strzałkę (sygnał znaczy się– komórką), abyśmy wiedzieli ile zajmuje mu podróż co na pewno pomoże nam lepiej zaplanować naszą drogę powrotną oraz zorientować się czy wszystko jest w porządku. Dodatkowo poprosiliśmy go o informacje o cenie chorwackich autostrad, ponieważ tak właśnie wyobrażaliśmy sobie naszą drogę powrotną – i choć niektórzy nie dając po sobie poznać, skrycie cierpieli z powodu „prostej” drogi, uznaliśmy, że to najlepsze wyjście, w końcu czekało nas 950km jednego dnia.

Kiedy Tomki wyjechały poszliśmy opalać nasze białe tyłki na plaży. Karol zaproponował, żebyśmy zrobili wstępny plan na najbliższe dni.
-    Zostańmy w weekend na miejscu i zrelaksujmy się, a w poniedziałek pojedziemy do parku Krka. Może będzie mniej ludzi bo to początek tygodnia – powiedział.
-    Dobry pomysł – odpowiedzieliśmy wszyscy jednogłosnie.
-    W takim razie po Krka zrobimy sobie dzień przerwy, będzie można dać  w palnik, a w środę uderzymy zwiedzić Dubrovnik, cel naszej podróży – wtrącił Paweł.
Tym sposobem wszyscy byli, mniej lub bardziej, zadowoleni z ustalonego planu, ale udało się osiągnąć kompromis, co nie zawsze jest łatwe.
Kolejne dwa dni zgodnie z planem upłynęły dość leniwie – rano śniadanie, plaża – smażenie, wygłupy w wodzie, piwko i gadanie o niczym, potem powrót, krótka drzemka do obiadu i wypad na miasto

http://img9.imageshack.us/img9/1900/27571849.jpg

http://img24.imageshack.us/img24/2979/42049706.jpg

lub przygotowania do wieczornego łojenia (zakup ulubionych trunków w pobliskich domowych bimbrowniach – do wyboru Rakija o różnych smakach i aromatach lub wino z wielką mocą dla mających ochotę na odrobinę ekstrawagancji). Wszystko to przeplatały dochodzące do nas informacje od Tomka odnośnie podróży – a nie były zbyt optymistyczne. Okazało się, że z powodu kiepskich warunków na drogach (weekend + wypadki na autostradach) Tomek pierwszego dnia był w stanie dojechać tylko do Słowenii – czyli znacznie mniej niż planował.
-    W takim razie wracamy w czwartek, musimy mieć jeden dzień w zapasie na powrót, nie damy rady zrobić tej drogi na 2 dni – zaproponowały Justyna z Pauliną.
-    Szkoda urlopu na ciułanie się po Chorwackich wsiach, wstaniemy rano, odkręcimy trochę gazu i machniemy drogę w 2 dni – odparłem.
Chicken zmartwiony nieco całą sytuacją, dumał i powtarzał dookoła, że musi sobie wszystko dokładnie obliczyć, żeby nie wpakować się w nocleg w Austrii lub na Słowenii, który z założenia jest 2x droższy.
    Gdy nadchodził wieczór i słońce zbliżało się do tafli morza wszyscy szliśmy na plażę gdzie przy nastrojowej muzyce wydobywającej się z mojego nieocenionego odtwarzacza mp3,prowadziliśmy burzliwe dyskusje. Takie chwile są dla mnie najcenniejsze...

Narodowy Park Krka

Nadszedł poniedziałek – dzień wypadu do parku Krka, do zrobienia mieliśmy ponad 100km co po tych drogach zapowiada co najmniej 2h jazdy. Paweł wraz z Karolem wyznaczyli trasę przez Śibenik drogą krajową nr 8, a potem kierowanie się po licznych znakach na sam park.
W drodze postanowiliśmy zatankować mimo do połowy pełnych baków – jadąc przez góry nigdy nie wiadomo kiedy będzie następna stacja.
Goniący nas Karol nie zauważył, że razem z Kurczakiem zjechaliśmy na CePeEna i zdążyliśmy mu tylko pomachać – na szczęście po chwili skumał, że chyba jedzie sam i zawrócił po swoich kompanów.
Podczas kiedy poiliśmy swoje rumaki, Ola wymyśliła, że chce zrobić sobie fotkę z przebywającym na stacji chorwackim policjantem na motocyklu BMW. Nieśmiało podeszła i zapytała o pozwolenie – Pan policjant w kasku typu szczękowy wystawił swoje siekacze i ukazał banana na twarzy.
Podziękowaliśmy grzecznie za zdjęcie – będzie pamiątka.
Władza na odchodne zapytał nas na jakich motocyklach jeździmy (stojąc jakieś pół metra od naszych banditów).
-    Suzuki Bandit – odpowiadamy wszyscy jednogłośnie, z dumą wymawiając nazwę.
-    How many cc?
-    Six hundret – odpowiadam bez zastanowienia.
-    Haha, not much, my is 1300 – rzekł z pogardą policjant oddalając się na swojej bawarskiej maszynie.
-    A jedź sobie Ty szyderczy cwaniaczku – i tak łyknę Cię na tych Waszych zakrętach – pomyślałem sobie, nie mając pewności czy aby przez przypadek nie wypowiedziałem tego na głos.
Gdy już zapinałem kuferek żeby ruszyć dalej w drogę Ola zaczęła skarżyć się na ból stopy.
-    Coś mnie użarło, nie wiem czy to pająk czy jakiś komar – powiedziała.
-    Dobra, jedźmy, do Parku nie daleko, na miejscu zobaczymy czy Ci nie przejdzie – odparłem, starając się ją uspokoić.
Droga okazała się bardzo przyjemna – śródziemnomorskie widoki wspaniale współgrały z długimi łukami na równiutkich jak stół drogach ekspresowych – widać, wszystkim się podobało bo tempo jazdy wzrosło i motocykle ochoczo przechodziły z boku na bok pokonując coraz to szybciej i precyzyjniej kolejne zakręty.
    Gdy dojechaliśmy do Krka, Pani na parkingu od razu nas wyczaiła i wyznaczyła nam teren do postawienia sprzętów – widać sporo przyjeżdża tu motocyklistów, dzięki temu zostaliśmy potraktowani niemal wyjątkowo.
Nadszedł czas sprawdzić jak wygląda sprawa stopy Oli.
-    Nie jest dobrze – powiedziała.
-    Prawie w ogóle nie czuje palców i strasznie suszy mnie w gardle – oboje wiedzieliśmy, że to oznaki ukąszenia przez jakieś jadowite dziadostwo.
-    Pewnie jakiś pająk, na pewno mały i nic Ci nie będzie – wtrącam, mając nadzieję, że to nic poważnego.
Ola zaczęła się niepokoić – odczuwała silny ból, palec bardzo napuchł, a reszta zesztywniała. Po krótkiej dyskusji oboje uznaliśmy, że część objawów wywołana jest przez nerwy a nie sam jad, także zadecydowaliśmy, że idziemy do Parku a w razie czego na miejscu na pewno będzie jakiś punkt medyczny.
Szybki zakup biletów i ładujemy się do autokaru, który ma nas zabrać w do podnóża gór, gdzie znajdują się jeziora i wodospady.
    Wysiadka i z Ikarusa i przewodnik kieruje nas w stronę interesujących nas obiektów.
Wszyscy, jak mróweczki podążają wzdłuż drogi bo czeka nas obiecana kąpiel w wodospadach parku ze słodką wodą.
Po drodze mijamy elementy z dawnej elektrowni wodnej (1898r.), która zaczęła pracować zaledwie 3 dni po otwarciu pierwszej elektrowni wodnej na wodospadzie Niagara zbudowanej przez Nicolasa Teslę.
Po 10-cio minutowym marszu naszym oczom ukazuje się potężny, piękny wodospad oraz tłum ludzi kąpiących się w jego pobliżu – wszystkim zaparło dech w piersi – widok był fantastyczny.
Nie tracąc czasu pobiegliśmy drewnianą kładką w pobliże miejsca gdzie można było wejść do wody, żeby zostawić rzeczy i schłodzić rozgrzane i obolałe tyłki w szafirowej Krka.
Gdy tylko wskoczyliśmy do orzeźwiającej i słodkiej wody wspólnie spoglądając na piękny wodospad poczuliśmy, że to miejsce i tę chwilę zapamiętamy do końca życia.
Dodatkowym plusem było to, że chłodna woda poprawiła samopoczucie Oli i zapomniała o ukąszeniu a opuchlizna jakby nieco zmalała.

http://img40.imageshack.us/img40/3640/19295332.jpg

Po kąpielach przyszła pora na rozruszanie kości. Wokół parku spacerować można specjalnie stworzonymi drewnianymi kładkami, które przecinają najciekawsze miejsca widokowe dzięki czemu liczne mniejsze wodospady, strumienie i jeziorka można podziwiać z niewielkiej odległości. Kolor wody wciąż robi na nas ogromne wrażenie, dodatkowo duże jej zarybienie stwarza Karolowi i Chickenowi pomysł na głupią zabawę

http://img198.imageshack.us/img198/240/39308535.jpg

Wracamy do wspomnianego wcześniej autobka żeby udać się do naszych rumaków. Kierowca na ostrych zakrętach nas nie oszczędza, co wywołuje u nas lekkie zawstydzenie, że jeździ po nich szybciej niż my robilibyśmy to na Bandziorach.
Znów wskakujemy w skórzane pancerzyki i ruszamy w drogę powrotną - przed nami ponad 100km.
Wieczór mija jak co dzień czyli Rakija, muzyka i szum morza.

http://img32.imageshack.us/img32/8094/58801359.jpg
http://img17.imageshack.us/img17/5025/12150223.jpg


Powoli do wszystkich zaczyna docierać, że dzień wyjazdu zbliża się nieubłaganie - w końcu to już wtorek, postanawiamy więc wykorzystać czas możliwie jak najlepiej.
- Dzisiejszy dzień spędzamy na plaży - padło ogólne postanowienie.

http://img291.imageshack.us/img291/2692/11814166.jpg

Dzień mija nam na smażeniu się w słońcu, podziwianiu przy okazji przepięknych, podwodnych widoków i sączeniu zimnego Karlovaćko (miejscowy browarek).
Po południu udajemy się do miejscowej wytwórni alkoholi w celu uzupełnienia zapasów i otrzymania jakichś gratisów za wierność w zakupach.

http://img526.imageshack.us/img526/7531/19571419.jpg

                Dubrovnik - perła Chorwacji

Tak przynajmniej piszą we wszystkich przewodnikach...
Niespodziewanie nadeszła środa - dzień zwiedzania Dubrovnika - no tak, ale najpierw musimy się tam dostać. Według drogowskazów to jakieś 195km od naszej bazy wypadowej. Będzie wesoło, kolejne 2 "paki" zakrętów niczym z toru wyścigowego otoczonego morzem i skałami. Dziewczyny już przełykają ślinę i trzęsą portami na samą myśl, ale w końcu same dochodzą do wniosku, że przecież nie można wiecznie siedzieć na plaży.
Wsiadamy na bajki i ogień - jedzie się przyjemnie, jest wczesna godzina i żar dopiero zaczyna lać się z nieba. Im jesteśmy dalej na południe, tym daje się odczuć coraz bardziej wilgotne i gorące powietrze. Drogę urozmaicają nam znaki na drodze, według których raz jedziemy do przodu, a raz cofamy się, ponieważ brak w nich spójności jeżeli chodzi o odległość do Dubrovnika.

http://img24.imageshack.us/img24/2474/85398640.jpg

Zaczyna doskwierać gorąco - mimo, że dziś zdecydowaliśmy się jechać w cywilnych spodniach. Nie wiem jak takie temperatury zniosłyby moje klejnoty w skórzanych, ciężkich spodniach.
Zbliżamy się do granicy z Bośnią i Hercegowiną - mały fragment tego państwa przecina Chorwację między Rivierą Makarską a Dubrovnikiem. Na szczęście pokonanie granicy nie stanowi żadnego problemu, gdyż wydzielone są specjalne bramki na tranzyt bezpośredni z Chorwacji do Chorwacji.
Celniczka na granicy nie sprawdza nawet dokumentów - uśmiecha się tylko nieznacznie na widok naszej ekipy.
Po kilku km Paweł ogłasza postój - temperatura dała mu się we znaki, trzeba schłodzić głowę i uzupełnić płyny, w tych warunkach bardzo łatwo się odwodnić, co może kiepsko wpłynąć na jazdę motocyklem.
Karol oświadcza nam, że zapomniał zielonej karty z naszej bazy, która teoretycznie potrzebna jest na przejazd przez BiH ponieważ nasze OC nie jest tu honorowane i w razie zdarzenia drogowego mamy przechlapane. Oczywiście nowinę przyjmujemy z humorem i opieprzamy go tylko delikatnie .
Dalsza jazda odbywa się bez zbędnych niespodzianek, a wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że dojeżdżamy do Dubrovnika.
Kiedy w końcu wjeżdżamy do miasta nie za bardzo wiemy gdzie należy się udać - w końcu pojawiają się znaki kierujące nas na Centrum i Stare Miasto.
Przeciskamy się miedzy samochodami, a nawet uskuteczniamy zjazdy po chodnikach. Na ostrej nawrotce, przy niewielkim spadku, omal nie położyłem maszyny - zmęczenie, chwilowy brak koncentracji oraz niemały ciężar spowodował niekontrolowany przechył . Na szczęście, zarówno ja, jak i Ola w porę się ogarnęliśmy i wspólnymi siłami utrzymaliśmy dziorka.
Parkujemy maszyny i zrzucamy z siebie rozgrzane kurtki i kaski. Pakujemy klamoty do kufrów, żeby nie dźwigać ze sobą zbędnego bagażu. Nie wiemy tylko czy obowiązuje nas opłata za parking, gdyż tuż obok nas stoi parkometr, miejscowy robotnik gubi się w zeznaniach. W końcu postanawiamy zaryzykować i olać opłatę - udajemy się w stronę starego miasta, które otoczone jest monumentalnym murem wzmocnionym równie potężnymi basztami.

http://img40.imageshack.us/img40/428/33800946.jpg

Znów wąskie, klimatyczne uliczki - częściowo zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić, ale nie można powiedzieć, że nie robią na nas pozytywnego wrażenia.
Lądujemy na głównym deptaku. Uświadamiamy sobie, że nikt z nas nie pomyślał o przewodniku, więc pozostaje nam kierowanie się po ew. znakach dla turystów.
http://img30.imageshack.us/img30/8673/66439398.jpg
Niewątpliwym minusem tego typu wycieczek na własną rękę jest brak informacji na temat odwiedzanych miejsc - lekarstwem na to okazać się może dokładne przewertowanie przewodników i blogów turystycznych na temat danego miejsca.

http://img198.imageshack.us/img198/7177/96408174.jpg

Spacerując po urokliwych uliczkach kupujemy popularne tu lody na kulki, które ze względu na ich rozmiar ledwo zdołaliśmy wciągnąć.
Wspólnym głosem decydujemy, że szkoda nam kasy żeby wchodzić na mury i obejrzymy wszystko z dołu.

http://img182.imageshack.us/img182/4392/69385291.jpg

    Standardowy szlak turysty-amatora zaliczony, pamiątkowe zdjęcia porobione więc zaczynamy myśleć o jakiejś przekąsce. Szukamy knajpki spełniającej nasze wszystkie wymagania, co okazuje się wcale nie takie proste. Na Starym Mieście przeważają pizzerie lub ekskluzywne restauracje sprzedające owoce morza, które nie każdy lubi. Ostateczny wybór pada na placek z sosem pomidorowym, serem i dodatkami - a więc ekonomicznie.
Po napełnieniu naszych brzuchów udajemy się w kierunku motocykli.

http://img30.imageshack.us/img30/4246/61688491.jpg

Na parkingu spotykamy Polaka na Fazerze, z którym rozmawiamy przez dłuższą chwilę.
Po całym dniu spędzonym na rozpalonym słońcu i wrzuceniu czegoś na ząb wszyscy mają ochotę na drzemkę - niestety musimy jeszcze wrócić do Omiś'ia.
W tę stronę lecimy tą samą trasą, na której spotykamy szalonego "Bośniaka" na GSX1400, który daje ostro w rurę na miejscowych winklach.
Widać, że mieszka tu od dawna i zna okoliczne dróżki. Początkowo próbuję go gonić ale po kilku km odpuszczam - zbyt dużo ryzykuję a jadę przecież z pasażerem, dodatkowo czuję spore zmęczenie. Na postoju podczas tankowania niesamowitą frajdę sprawiają nam zraszacze do trawników - wreszcie można się trochę schłodzić.
Wieczór mija na piwkowaniu i dyskusjach na plaży na temat naszej jazdy i drogi powrotnej do Polski.

http://img182.imageshack.us/img182/2391/58103559.jpg

Dziś czwartek - ostatni dzień w Chorwacji. Wiedzieliśmy, że nadejdzie ale nie przypuszczaliśmy, że tak szybko. Postanawiamy pierwszą część dnia spędzić w podgrupach - Ola i ja śmigamy na plażę, a Paweł z Paulina i Karol z Justyna zamierzają odwiedzić Makarską, którą mijaliśmy po drodze do Dubrovnika. Dodatkowo urozmaicają sobie wypad wycieczką promem na pobliską wysepkę.

http://img30.imageshack.us/img30/5563/55004963.jpg
http://img24.imageshack.us/img24/3146/91086342.jpg
http://img198.imageshack.us/img198/6559/31192336.jpg
http://img508.imageshack.us/img508/1322/81680183.jpg



Powrót

Ponieważ pierwszego dnia jazdy do "łyknięcia" mamy 1000km postanawiamy ruszyć o 5 rano co uchroni nas nieco przed bezlitosną aurą panującą w Chorwacji.
Właścicielka domu, w którym mieszkamy, bardzo sympatyczna kobieta, zaprasza nas na kawę o 4:30 rano przed podróżą. Jest nam bardzo przyjemnie, że miała ochotę wstawać w nocy żeby nas pożegnać - zupełnie obcych, jeszcze do niedawna, jej przecież ludzi.
Na budziku 5:10 więc odpalamy sprzęty i ogień, jeszcze tylko napojenie rumaków na pobliskiej stacji i jazda przed siebie. Docieramy do Splitu, skąd odbijamy na autostradę, kierując się w okolice Zagrzebia, a później granicy ze Słowenią. Ostatnie widoki morza wywołują u nas silne poczucie smutku i tęsknoty - nic straconego, za rok przecież też są wakacje!
Szybko i sprawnie docieramy do granicy ze Słowenią, wskakując od razu na drogę krajową, żeby uniknąć opłat za drogie autostrady i drogi ekspresowe. Delikatnie gubimy się po drodze, przeklinając później decyzję o omijaniu autostrady - ale zobaczyliśmy kawałek Słowenii, więc wyszło na dobre i szybko gniew zamienia się w uśmiech. Po dojechaniu do granicy z Austrią zaczynają docierać pierwsze oznaki zmęczenia. Postanawiamy żeby każdy jechał swoim tempem i spotykamy się po drodze, lub w ostateczności, na kolejnej granicy.

http://img33.imageshack.us/img33/7446/50746522.jpg
http://img182.imageshack.us/img182/4449/89622477.jpg

Austriackie autostrady poprowadzone w Alpach robią niesamowite wrażenie co spowodowało, że momentami przesadzałem z prędkością. Zmęczenie zaczynało doskwierać nam coraz bardziej, ale podtrzymywała nas myśl, że tuż przy granicy od strony czeskiej będziemy nocować. Wiedeń, choć bardzo dobrze oznakowany, zasiał ziarno niepewności na temat poprawności drogi, którą razem z Olą się kierowaliśmy. Dodatkowo nie wiedzieliśmy czy reszta ekipy jest za czy przed nami. Po chwili nerwów i nawinięciu pewnej ilości kilometrów na kołach ukazała się Czeska granica, co oznaczało, że już prawie dojechaliśmy do celu. Postój na ochłonięcie i uzupełnienie płynów. Dochodzę wraz Olą do wniosku, że należy nawiązać kontakt z Pawłem i Karolem. Telefon nie odpowiada, więc na pewno jadą - wysyłam SMS, że spotykamy się w miejscu umówionego noclegu, bo zostało do niego zaledwie 20-30km.
Dojeżdżamy, a reszta ekipy niecałe 40 min po nas. Wszyscy są już szczęśliwi, że czeka nas odpoczynek. W pierwszej jednak kolejności wybieramy się na zasłużony obiad w znanej już i sprawdzonej knajpie. Wszyscy biorą solidne porcje popijając wyśmienitym miejscowym piwem Starobrno. Po obiedzie jeszcze kilka kolejek w pubie na terenie pensjonatu i czas spać - jutro do przejechania 600km.
Rano wstajemy na śniadanie szykując jednocześnie motocykle do podróży. Niemal przez przypadek zauważamy z Chickenem, że spadł nieco poziom oleju Karolowi i mi - pewnie przez to zapitalanie w upał po autostradach z pełnym obciążeniem. Postanawiamy, że na najbliższej stacji kupimy litra i uzupełnimy ubytek. Sytuacja staje się bardziej zagmatwana niż mogłoby się wydawać, ponieważ na żadnej napotkanej stacji benzynowej nie możemy znaleźć oleju półsyntetycznego 10W40 jakie mamy zalane. Całą sytuację komplikuje fakt, że po drodze gubimy Pawła z Pauliną i kontaktujemy się przez SMS, że spotykamy się na kolejnej granicy, żeby nie komplikować sytuacji.
Wraz z Karolem odnajdujemy w końcu na terenie Brna stację dysponującą odpowiednią oliwą dla naszych maszyn. Uzupełniamy nieznaczne ubytki i dalej w drogę. Postanawiamy nadrobić stracony czas, jednak początkowo mamy problemy z kierowaniem się na odpowiednią drogę. Musieliśmy zjechać z głównej arterii a na jezdniach, którymi jedziemy oznakowania nie ma praktycznie wcale. Po zaczepieniu kilku przechodniów udaje się nam w końcu wrócić na odpowiednią trasę choć straciliśmy przez to około godziny i trochę km. Wjeżdzamy na darmową dla motocykli autostradę i rura - może choć trochę dogonimy Chickena, który ma czekać na nas na granicy. 150-160 na budziku i po godzinie pojawiają się znaki na Cieszyn.
W końcu wjeżdżamy na teren PL gdzie czeka na nas Paweł ze zdjętymi spodniami bratając się z poznanymi chłopakami z Pomorza, którzy odbywają podróż dookoła Polski na Cruiserach .
Powrót do Warszawy mija bez większych ekscytacji, poza tym, że Karol podczas hamowania na skrzyżowaniu nie utrzymał motocykla i zaliczył przechył niemal w miejscu .
Pierwsi odbili od nas Paweł z Paulina w Nadarzynie a później rozstaliśmy się również z Karolem i Justyną już w Piasecznie.
W końcu w domu - uśmiech od ucha do ucha, prysznic sprawia ogromną przyjemność, a rodzina przebiera nogami żeby opowiedzieć "jak było" - a w skrócie BYŁO ZAJEBIŚCIE.

Przejechana droga - 4200km,
która wyglądała mniej więcej tak http://tinyurl.com/nbasja + wycieczki na miejscu w Chorwacji.

relacja by Igor


__________________
Born to be Bandit
http://img128.imageshack.us/img128/1609/avtkl4.gif

Offline

 

#2 2009-07-27 13:44:31

THOMAS

Pogotowie warsztatowe

4181981
Skąd: Warszawa - Ursynów
Zarejestrowany: 2009-04-06
Ujeżdżam: GSF 600N+S;)

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

Pozazdrościć!
Świetny opis!
Gratulacje dla zaręczonych!
Do pogadania w Niesulicach;)


http://www.motostat.pl/user_images/10474/icon3.png

Offline

 

#3 2009-07-27 13:49:28

Iwan II

Użytkownik

5607682
Skąd: Siedlce
Zarejestrowany: 2008-08-17
Ujeżdżam: Bandit 600 N

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

kurka ja to chyba bede czytał na raty ;d

Offline

 

#4 2009-07-27 14:07:15

diabelok

Użytkownik

1208629
Call me!
Skąd: Międzyrzecz
Zarejestrowany: 2009-07-22
Ujeżdżam: 600S

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

Nieźle tylko pozazdrościć


Per aspera ad astra

Offline

 

#5 2009-07-27 14:49:07

Viggen

Użytkownik

4370730
Skąd: Manchester
Zarejestrowany: 2008-09-15

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

super relacje
W pracy bylem wpatrzony w monitor jak nigdy !!!
Gratulacje odwagi i przygod.


Sprzedam:
B650NK5 2005 10999zl http://picasaweb.google.co.uk/Viggen.uk … 2005NBlue#     
B650NK6 2006 12599zl http://picasaweb.google.co.uk/Viggen.uk … LightBlue#                                    Szczegoly na priv'a.

Offline

 

#6 2009-07-27 20:25:37

radekb

Moderator

2385412
Call me!
Skąd: Krasny Las
Zarejestrowany: 2007-11-23
Ujeżdżam: B12S K1 i DRynda

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

Zajebista relacja. Prawie jak moja z Norwegii.


601 242 597

Offline

 

#7 2009-07-27 20:35:57

masher1000

Godfather

1087966
Call me!
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2007-11-15
Ujeżdżam: black B6 '99 + B12,5 K7
WWW

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

radekb napisał:

Zajebista relacja. Prawie jak moja z Norwegii.


__________________
Born to be Bandit
http://img128.imageshack.us/img128/1609/avtkl4.gif

Offline

 

#8 2009-07-27 23:12:00

Czejen

Użytkownik

1429520
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2007-11-15
Ujeżdżam: Honda CBR 600 F4 Sport '02 #46

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

uf, udało się !
nie powiem, w CHUJ zazdroszczę.

aż mnie oczy bolą od tego czytania !


_________________________________________________
Pamiętaj gdzie Twój Kraj, Gdzie Dom Twój, bratni śpiew,
I Tego nie porzucisz nigdy, Dumy z własnej Ojczyzny !

Offline

 

#9 2009-07-27 23:20:17

Jacekrysiek

Użytkownik

Skąd: londyn/ostrowiec sw
Zarejestrowany: 2008-04-03
Ujeżdżam: czarny 600S '01

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

no pieknie panowie. ciekawy tylko jestem jaki mieliscie umowiony znak na postoj .chyba ze to tajemnica ??
aaaa i jeszcze to, jak Tomek utrzymal sam bandziora, zeby Ani nie przygniotl nogi - widac, że sylwetka ( ta na zdjeciu ) mowi sama o sile tkwiacym w tym ciele.A co z tym ukąszeniem Oli .?? nie mowcie ze trzeba było amputowac palec?? a majac chickena ze soba to wogole dziwie sie ze płaciliscie za jakiekolwiek noclegi . no i dobrze ze Karol przypominal wszystkim na kazdym kroku ze Legia górą.


never trade luck for skill

Offline

 

#10 2009-07-27 23:31:18

bialy

Użytkownik

5386139
Skąd: Marki k.Wa-wy
Zarejestrowany: 2009-06-01
Ujeżdżam: GSF 600 N '99

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

Rewelacja! Szczerze powiem zazdroszczę wyjazdu. Może kiedyś i ja się wybiorę...


Jeżeli wydaje Ci się że potrafisz jeżdzić na motocyklu to masz rację ... wydaje Ci się...

Offline

 

#11 2009-07-28 09:51:27

Tomek

Modern-Father

Zarejestrowany: 2007-11-25

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

Jacekrysiek napisał:

no pieknie panowie. ciekawy tylko jestem jaki mieliscie umowiony znak na postoj .

Kciuk w dół

Jacekrysiek napisał:

..aaaa i jeszcze to, jak Tomek utrzymal sam bandziora, zeby Ani nie przygniotl nogi - widac, że sylwetka ( ta na zdjeciu ) mowi sama o sile tkwiacym w tym ciele.

Sam nie wiem jakim cudem utrzymałem tak długo.Gdy Dziorek zaczął się przechylać.Próbowałem kontrować kierownicą i cały ciężar przyjąłem na prawą nogę.Więc po prostu udało się go delikatnie położyć co dało czas Ani na przesunięcie nogi.


[b]Tomek
http://ggmania.eu/ico/links/947886001256820708.gif
Lepiej być 30 minut później Niż 30 lat za wcześnie

Offline

 

#12 2009-07-28 13:03:06

Iwan II

Użytkownik

5607682
Skąd: Siedlce
Zarejestrowany: 2008-08-17
Ujeżdżam: Bandit 600 N

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

A ile was ten wyjazd wyniósł?? Z noclegiem z paliwem itp

Offline

 

#13 2009-07-28 13:39:18

jacewer

Użytkownik

7075825
Skąd: Poznań
Zarejestrowany: 2008-03-17
Ujeżdżam: B6 96' -> V-Strom 1000

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

Wspanialy wyjazd. Obysmy wszyscy samych takich doswiadczali


życie to w ogólności dożywocie

Offline

 

#14 2009-07-28 14:03:29

przemir

Joker

Skąd: Jazgarzew
Zarejestrowany: 2007-11-20
Ujeżdżam: czarny 6.5S k6
WWW

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

bardzo fajnie napisana relacja !!

Offline

 

#15 2009-07-28 14:15:24

masher1000

Godfather

1087966
Call me!
Skąd: Warszawa
Zarejestrowany: 2007-11-15
Ujeżdżam: black B6 '99 + B12,5 K7
WWW

Re: Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

Iwan II napisał:

A ile was ten wyjazd wyniósł?? Z noclegiem z paliwem itp

Każdemu wyszło inaczej ale mniej więcej 4,5 tys. zł za motocykl + 2 osoby ze wszystkim.


__________________
Born to be Bandit
http://img128.imageshack.us/img128/1609/avtkl4.gif

Offline

 
  • Index
  •  » Wyjazdy
  •  » Wyjazd ekipy PBC do Chorwacji 2009 - relacja

Nowe forum otwarte! Zapraszamy do rejestracji www.polishbanditcrew.pl

Przypominamy wszystkim użytkownikom PBC, że warunkiem niezbędnym do zatwierdzenia Waszego profilu do statusu Klubowicz PBC jest wpisanie daty urodzenia oraz miasta!!


Obecne forum pozostaje w opcji read-only (tylko do odczytu).

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
przegrywanie kaset vhs łódz Wesel