Uwaga uwaga. Sztormiak póki co się uchował i udało mi się napisac parę słów. Oto moje wypociny.
Dzień 1
Godzina 1.00. Zasypiamy. Ponieważ do tego momentu się wyprowadzałem z tego pokoju (i mieszkania), nie ma tam nic i śpimy z Adą na swoich kurtkach i przykrywamy się kocem. O 3.30 pobudka. Szybki prysznic, zebranie reszty rzeczy w plecak i jedziemy po Jacka. Dojeżdżamy o 4.00. Jeszcze szybkie wydrukowanie dojazdu z google maps dla pewności i jazda. Ja prowadzę, tempo ok. 140 na drodze do Leszna. Zimno jak cholera. Znamy z Jackiem swoje styl jazdy bezbłędnie, także nie trzeba żadnych ustaleń, ani nic. Rozumiemy się na drodze doskonale, zawsze pamiętamy jeden o drugim. To wielki komfort móc tak jechać. Szybko dojeżdżamy do Leszna, dalej do Głogowa (jest tam wielkie rondo i fioletowy most równości), dalej Polkowice, Lubin (tam nie wiadomo czemu setki busów czekających na coś chyba) i do przejścia dojeżdżamy niemal. Pierwszy postój mamy na stacji Orlenu. Szybka kanapka, kawa na rozgrzanie, ciśnienie w oponach i jazda. W Czechach niestety pali się Jacka ładowarka i tracimy nawigację. Robimy co możemy, rozkręcamy co się da, ale nie idzie naprawić. Dalej jazda idzie ciut wolniej. Około 14 nachodzi nas straszna sennośći kładziemy się w lesie na pół godzinki. Kolejny postój w Austrii na stacji benzynowej przy granicy. Kupujemy winiety i jazda do Salzburga. Stamtąd autostradą w pobliże Grossglockner. Ostatnie 120km zwykłymi drogami i ok. 21 wjeżdżamy na camping pod trasą. Komfort super, ale cena mniej- 42euro za naszą trójkę, 2 moto i 1 namiot. W każdym razie prysznic się przydał po tych ponad 960. kilometrach.
Dzień 2
Rzeczy wszystkie zostawiamy w namiocie i jedziemy na Grossglockner. Płacimy za wjazd chyba po ok. 18euro i zaczyna się. Średnie nachylenie 12% i tak przez całe ponad 25km!!! Niesamowite. Widoki, asfalt… idealnie. Piękne zdjęcia Jacek nam zrobił, jak się składamy w zakręcie, naprawdę piękne. Oczywiście wszystko stracone… W każdym razie wjeżdżamy na Bikers Point, mały szczyt zagubiony wśród innych alpejskich kolosów. Prowadzi na niego ok. 3metrowej szerokości droga. Brukowana!!! Często trzeba nawet na 1-nce jechać. Ale widoki piękne. Jesteśmy w miarę wcześnie, także motocykli jest tylko bardzo dużo. Od R1 po Harleye, a nawet trajki (nie wiadomo po co, 90% frajdy tutaj to zakręty). Warto sobie poczytać o G. w necie i się tam wybrać. Polecam to Wam jako przystanek przy wyjeździe do np. Włoch czy Chorwacji. Trochę się zbacza, ale warto. Warto nawet wybrać się tam na wyjazd jakiś długoweekendowy. Jedzie się naprawdę spokojnie 1 dzień, 1 czy 2 dni jazdy i 1 dzień powrót. Po powrocie na camping bierzemy rzeczy i jedziemy. Okazuje się, że musimy przejechać na drugą stronę łańcucha górskiego i to właśnie jeszcze raz tą trasą, tylko pod koniec odbić na jakieś miasto. Także powtórka z rozrywki, tylko z kuframi i wszystkim. Koło 14 zatrzymujemy się w lesie na obiedzie. Jest rzeka, jest Pyszny Obiadek (Wyprodukowano Dla Domyślcie Się Kogo). Odpoczywamy i jazda. Dojeżdżamy do Włoch i szukamy noclegu. Masakrycznie ciężką drogą jedziemy jakieś 30km. Wąsko i tak kręto, że jedzie się naprawdę źle. A koleś Pandą 4na4 (starą) siedzi mi na ogonie i ani centymetra nie zostaje w tyle;) Dojeżdżamy do pięknej zagubionej wśród gór wioski i łapie nas deszcz. Ponieważ Jacek został w tyle, siadamy z Adą w przydrożnej kawiarence (już nie czynnej) i czekamy na jego dojechanie i lepszą pogodę. Nocleg znajdujemy dopiero ok. 23 w ciekawym miejscu. Mianowicie jak droga kręto wspina się na górę, znajdujemy drogę w las prostopadle do drogi, tzn jakby chciała wjechać prosto pod górę, bez żadnych zakrętów. Ciemności totalne. Motocykle jakoś stawiamy stabilnie i chcemy rozkladać maty samopompujące i się kłaść. Niestety Ada w tym momencie pęka i się rozpłakuje. Cóż poradzić, rozkładamy namiot. Stoi pod kątem, także istnieje możliwość że wraz z nami zjedzie na dół;) Na matach ciągle się zsuwamy. Dookoła masa wiewiórek lata po suchych liściach i wmawiamy Adzie, że to lisy. Dzień 3
Nie ma tu wiele do opisania. Calutki dzień, aż do 1 w nocy jechaliśmy. Po drodze minęliśmy Cuneo w strugach deszczu takiego, że ledwo, naprawdę ledwo 40km/h dało się jechać. Przydały się przeciwdeszczówki (polecam mój kombinezon Sidi, za chyba 150zl na allegro, 2-częściowy- świetnie się zakłada i jest bardzo dobrej jakości). Do tego momentu droga była kiepska, tzn góry i ciągle jakiś autobus do wyprzedzenia. Żadna przyjemność. Dopiero obok Milanu się rozpogadza i schniemy. Mamy ambitny plan dojechania do morza. Dojeżdżamy do Nicei i szukamy noclegu. W końcu rozkładamy się na parkingu przy autostradzie. Full wypas- ławki, toalety, nawet daszek nad ławkami, jakby miejsce na grilla. Do tego pełno camperów.
Dzień 4
Szukamy campingu w Nicei. Udaje się dopiero na 5 czy 6. Ale udaje. 24 euro za wszystko. Szybko idziemy pod prysznic, bo w słońcu jest jakieś 60 stopni, a camping jest pełen betonu. Następnie obiad z puszki i w sandałach i krótkich spodniach ruszamy do Monako. Spacerujemy po zamku, starym mieście, porcie…nawet kupujemy sobie lody, Magnum, a co! Takie miejsce, to i lody trzeba dobre zjeść. Poza tym w markecie przy porcie była promocja na 3-paki;) Monako zajęło nam dobre 4 godziny, więc plan zmienia się na Nicea nocą. Po drodze w Carrefourze kupujemy po bagietce, jakieś wspólne pomidory, sery i naturalnie butelkę najdroższego na tym wyjeździe wina- za 2 euro, ale litr. Jedziemy z tym do Nicei i idziemy na plażę na kolację. Jest już ciut chłodniej, więc wszystko smakuje fantastycznie. A i wino świetne. Następnie spacer po Nicei. Piękne miasto. Po 2 godzinach wracamy do motocykli i jedziemy spać, dojeżdżamy ok. północy.
Dzień 5
Wyjazd do Włoch. Około 19 udaje nam się dojechać do Genui. Po drodze San Remo i wiele innych miejsc wartych wspomnienia, o których zamilczę;) Zwiedzamy Genuę, najpierw Genuę B, a następnie, po godzinnych poszukiwaniach czegokolwiek w najnędzniejszej dzielnicy, wsiadamy na motocykle i udaje nam się dojechać do ścisłego centrum. Jest już 21, ale godzinny spacer i tak zrobił na nas wielkie wrażenie. Nie trafiliśmy do domu Kolumba, ale zabytków i pięknych budowli jest tam zatrzęsienie. Po wyjeździe szukamy noclegu. Znajdujemy fenomenalną plażę. Z piaskiem, toi toiami i prysznicami. Wstęp po 21 grozi karą 400 euro, ale sądząc po tym, że o północy jest tam masa rybaków i dzieci 8 letnie grające w nogę- przeżyjemy;)
Dzień 6
Znów jazda głównie, choć z 1 dłuższym postojem w Pizie. Oglądamy Krzywą Wieżę i cały kompleks obok. Robi na nas dużo większe wrażenie niż sama wieża. Przy okazji ciekawostka. Z powodu temperatur nie da się jechać pomiędzy powiedzmy 12 a 15 i na ten czas kładliśmy się na plaży. Było tam pełno Murzynów, ale czarnych kompletnie. Mieli wszystko dosłownie. Od torebek, przez zegarki, adidasy, sandały, kożuchy zimowe, po ręczniki. I to wszystko nosili po plażach i sprzedawali. Nie mieli tylko kąpielówek. Jacek nie mógł się nadziwić, bo zapomniał z Polski i był gotów kupić. Nikt nie miał. W każdym razie ciekawie wyglądali Ci Murzyni w Pizie, gdzie co chwilę przejeżdżała Alfa Romeo z policji skarbowej. Jak fala to wyglądało, jak przejeżdżali, to te wszystkie torebki nagle lądowały na plecach w workach na śmieci czarnych i wyglądało jakby każdy z tych Murzynów niósł 3 wielkie worki śmieci. Jechali dalej, i torebki po 10sek się pojawiały. Nocleg znaleźliśmy też na plaży, ale już nie tak fajnej, 60km pod Rzymem.
Dzień 7
Rano kontakt z JackiemRM (wiem wiem, dezorientacja. Ja, Jacek, jechałem na wyprawę z Jackiem i dojechaliśmy do naszego Moderatora, Jacka, do Rzymu, także dla ułatwienia będę pisał jego nickiem, tzn JackRM). Trafiamy na miejsce spotkania co do minuty i bezbłędnie. Tzn po drodze musieliśmy się zaopatrzyć w mapę Rzymu. W każdym razie JackRM z Izą świetnie nas przyjęli, była kawa, niesamowicie dobre ciastka kupione na nasz przyjazd (które wszystkie zjedliśmy- przepraszamy JackRM, ale widziałeś jak bardzo smakowały), a nade wszystko zimne napoje… Po obejrzeniu oferty rzymskich campingów, gdzie musielibyśmy wybulić najmniej 45E na nocleg, JackRM zaproponował hotel swojego znajomego, Vincenzo. Okazało się, że może nam za 50E załatwić 3-osobowy pokój z łazienką. Nie było się co zastanawiać. Pojechaliśmy. Stamtąd też pochodzą zdjęcia, które możnaby zatytułować „Two polish idiots”. Jazda tak, że przednie koła skręcone jakbyśmy mieli w siebie wjechać. Dla usprawiedliwienia- jechaliśmy wtedy jakieś 1,5km/h. Albo mniej. Ada zabrała się z JackiemRM samochodem, chciała trochę odpocząć od motocykla. Dzięki temu są zdjęcia. Na miejscu rozpakowaliśmy się, wykąpaliśmy i JackRM zaprosił nas na obiad. Była oczywiście pasta, oraz „chleb”, który okazał się…na polskie warunki po prostu świetną pizzą. Tzn ciasto drożdżowe, na tym świeże pomidory i ser, wszystko pieczone. Pycha. Do tego we 4 dwie butelki miejscowego kapitalnego wina (Jack, wiem, że wozisz do Polski już 2 kartony, ale jak następnym razem będziesz jechał, to za chyba każde pieniądze poproszę Cię o trzeci, cały dla mnie…). Potem jeszcze trochę rozmów i jazda do Rzymu. Oczywiście nie zapamiętaliśmy wszystkiego, co nam JackRM mówił żeby zobaczyć, ale ja byłem już w Rzymie i pamiętam tak bardzo ogólnie drogę od zabytku do zabytku, także pooglądaliśmy ile się da. Koloseum, te wszystkie place, Forum Romanum, Fontanna Di Trevi itd. O 21 wróciliśmy, bo byliśmy z JackiemRM i Izą umówieni na kolację. Była doskonała. Najpierw chleb z czosnkiem, dalej owoce morza… Pierwszy raz jadłem, ale były zajebiście dobre. Zwłaszcza w tym sosie, którym były polane. Chleb był z nim świetny również. Później pasta, która jednak była podobna do tej w Polsce- nie licząc makaronu. Ten, robiony na miejscu, był genialny. Zrezygnowaliśmy z 2 dania i przeszliśmy do pizzy. Wszystkie były świetne. Na koniec, bezpłatnie, można zamówić grappę. Ichnia wódka, mocna jak nasza, a z owoców. JackRM mówił z czego, ale nie pamiętam. Mówił też, że Włosi mają słabą głowę i jedna taka grappa to całkowicie dość (zwłaszcza, że to najmniej 50-tka). Nam udało się wypić po 4 jak pamiętam…Do tego oczywiście 6 butelek wina poszło i 2 butelki najbardziej zajebistej wody mineralnej, jaką w życiu piłem. Iza się poświęciła (żeby prowadzić do ich domu) i wypiła tylko kieliszek wina, także te 6 butelek poszło na naszą 4. Pożegnaliśmy się z JackiemRM i Izą bardzo ciepło NAPRAWDĘ mając nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Obojętnie, czy u Vincenza, czy w Rzymie, czy gdziekolwiek w Polsce. Jeszcze na koniec dostaliśmy butelkę do pokoju. Oszczędziliśmy ją na następny dzień na szczęście, bo nie wstalibyśmy za nic. Plan na następny dzień był: wstać o 8 i zwiedzić cały Watykan.
Dzień 8
Skoro świt (11.30) budzimy się. Prysznic, walka z bólem głowy i jedziemy do Rzymu. Parkujemy pod Watykanem i zwiedzamy. Kolejka jest bardzo długa, ale posuwa się zadziwiająco szybko. Bazylika Św. Piotra robi niesamowite wrażenie. Jest…wielka. Dosłownie i w przenośni. Dalej chwila zadumy nad grobem Jana Pawła II i dziwna, nieadekwatna refleksja na temat pozostałych grobów poprzednich papieży. Mianowicie z Jackiem, niezależnie od siebie, zauważyliśmy że byli oni bardzo niscy. Może wydawać się to subiektywne, ja mam 195, a Jacek 196cm, ale taka myśl się nasunęła. Byli bliżej Ady wzrostu, a Ada ma ok. 167-8. W każdym razie dalej idziemy pieszo (jako jedyni pieszo właśnie) na kopułę Bazyliki. Piękny widok na Rzym się stamtąd rozpościera. Jak i na wnętrze Bazyliki od wewnętrznej strony (jest taki fragment do przejścia). Dalej próbujemy trafić do Kaplicy Sykstyńskiej, ale niestety jest już zamknięte. Wracając wpadamy na najlepsze lody jakie w życiu jadłem. Za 2 euro jest tyle lodów, że Ada stanowczo stwierdza, że to jej obiadokolacja. O 19.30 decydujemy się wyjeżdżać do hotelu. Przez przypadek rozdzielamy się i docieramy punktualnie o 19.50 do umówionego marketu celem zakupów na kolacje- mamy w planach sałatkę. Do tego litrowy karton wina naturalnie. Sałatka wychodzi bardzo dobra (robiona w naszych turystycznych garnkach), wino jest dobre, a oglądamy (tak tak, w pokoju mieliśmy telewizor) lokalne stacje włoskie. Najlepszy był ich program, odpowiednik naszego Mango…Na szczęście natrafiamy na Strusia Pędziwiatra. Bawi w każdym języku jak widać.
Dzień 9
Niestety czas wyjeżdżać. Żal d… ściska, bo wspaniale w Rzymie było. Jedziemy do Neapolu, który dla odmiany sprawia tragiczne wrażenie. Brud, smród i ubóstwo. Dosłownie. Dopiero jak wjeżdżamy na Wezuwiusza, widać sens słów „Zobaczyć Neapol i umrzeć”. Neapol wraz z zatoką, tonącą w promieniach zachodzącego słońca, wygląda przepięknie. Wcześniej zwiedzamy jeszcze Erkulanum, takie lepiej zachowane Pompeje. Niestety nawalił mój motocykl. Kosz sprzęgłowy wali jakby miał się rozwalić. Jakby te świeżo wstawione sprężyny poszły w drobny mak. Jednak decydujemy się jechać. Jak już tak daleko zajechaliśmy… Wyjazd z Neapolu to jakaś masakra, także kapitulujemy i jedziemy na autostradę. Motocykle są we Włoszech płatne tak jak samochody- o wiele za drogo jak dla nas. Zjeżdżamy w Salerno w sam środek jakiegoś nie wiem, karnawału chyba. Tyle ludzi, że tragedia. Ledwo można jechać, a jeszcze z kuframi… Udaje nam się znaleźć kolejną fantastyczną plażę, znów prysznice itd.
Dzień 10
Jazda. Dojeżdżamy do Villa San Giovanni i kupujemy bilety promowe w 2 strony do Mesyny. Udało się, dojechaliśmy na Sycylię. Ruszamy do Palermo normalnymi drogami i po 50km rezygnujemy. Średnia prędkość to mniej niż 40km na godzinę. Wjeżdżamy na autostradę i dojeżdżamy do Palermo. Okazuje się, że nie ma tam plaży. Najbliższa jest 12km na zachód, w Mondello. Tam też o 1 w nocy jesteśmy. Kartonik wina na naszą trójkę dla uczczenia dotarcia do celu, kąpiel i spać. Kładziemy się przy płotku odgradzającym plażę bezpłatną od płatnej. Za płotkiem stróż chodzi w koło i pilnuje stojących tam łódek, także jest bezpiecznie. Dla pewności co do odstraszenia złodziei rozwieszamy na płotku nasze śmierdzące rzeczy i idziemy spać.
Dzień 11
Rano budzimy się… i nie ma naszych tankbagów. Od strony prywatnej plaży są ślady stóp, i dołek wykopany pod płotkiem. Pod nim przeciągnęli tankbagi. Ogólnie tragedia. Nie chcę pisać, ile czego straciliśmy, choć jest to wiele tys zł. Są to jednak rzeczy nabyte, zapracuje się i odkupi. Najbardziej nam żal zdjęć. Mamy te kilka z Rzymu, a tak… jakby nas tam nigdy nie było, jakbyśmy nie dojechali tak daleko. Idziemy na policję, gdzie po angielsku mówi tylko sekretarka i to jak Cię mogę. Z Jackiem znamy jeszcze niemiecki, Ada francuski, Jacek dogada się też po rosyjsku, ale… niestety. Na nic to wszystko. Tylko włoski. Chociaż formularze odnośnie zgłoszenia kradzieży są po angielsku. Wypełniamy, obserwujemy Panów Policjantów…i tracimy resztki nadziei na to, że cokolwiek się odnajdzie. Tak głupich, znudzonych życiem ludzi chyba jeszcze nie widziałem. 3 razy robią podejścia żeby nam skserować nasze zgłoszenia, ale głupieją, bo mamy to samo imię i ciągle kserują jedno. Ada nie zgłasza nic, bo miała w moim tankbagu tylko jakieś drobiazgi. Najciekawsze, że w tankbagach mieliśmy oryginały kluczyków do motocykli. Jeździmy na dorabianych. Gdyby złodzieje otworzyli je na miejscu i zobaczyli że są kluczyki… pewnie nie pisałbym tych słów, a jeszcze zmywał tam naczynia żeby zarobić na powrót. Wsiadamy, wjeżdżamy na autostradę i wracamy. Dojeżdżamy w pobliże plaży na której spaliśmy 2 dni wcześniej. Rozkładamy się w pobliżu pizzerii, gdzie tanio Jacek kupuje 2 pizze, a ja jadę po wino i zakupy na śniadanie. Jest pięknie, zwłaszcza że jest burza wszędzie w około. Nie pada na szczęście. Jemy, pijemy i gadamy.
Dzień 12
Znów tylko jazda. W międzyczasie Jacek traci światła. Sprawdzamy żarówki, kable, rozbieramy przełącznik. Wszystko dobrze. Znajdujemy serwis Yamahy. Pod bakiem przetarty jest kabel- wystarczy polutować. I za to Jacek płaci 60E. Boli. Docieramy 100km za Rzym. Rozkładamy się na polanie i przepakowujemy. Jacek następnego dnia rusza do Polski bezpośrednio, a my jeszcze zwiedzać. Ada już się wyrobiła i, mimo że jest w około las, nie chce już namiotu.
Dzień 13
Jacek rusza wcześnie rano, a my jeszcze dosypiamy. Ruszamy w stronę San Marino. Docieramy tam wczesnym popołudniem. Zwiedzamy i docieramy na samą górę. Dalej jazda do Rimini i szukamy campingu. Tam kąpiemy się i na plażę. Z zakupów w markecie robimy dobrą kolację, popijamy winem i spacerujemy nad morzem. W Rimini byłem już kiedyś, zasadniczo nie ma wiele rzeczy do zwiedzania, to typowy kurort wypoczynkowy.
Dzień 14
Rano jeszcze na 4 godziny na plażę i wyjazd. Dojeżdżamy pod granicę ze Słowenią. Kolejna świetna plaża z toaletami i miłymi ludźmi. Co ciekawe, na plaży tej nie wolno pić…ze szklanych pojemników. Można pić dowolny alkohol, ale z plastiku. Na szczęście udało nam się kupić wino w plastikowej butelce wcześniej- identycznej jak szklana.
Dzień 15
Spotykamy się z moją siostrą na campingu w Chorwacji- w Umag. Niestety wskutek kilku błędów administracyjnych nie możemy zostać z nimi przez ten zaplanowany tydzień. Są tam podobno szczegółowe kontrole i nie chcemy Kasi zepsuć pobytu ani na nic jej narażać. A żeby samemu wykupić miejsce, nas nie stać. Także jemy kolację i wyjeżdżamy w stronę Lublany. Po wjeździe na autostradę załącza mi się „spanie”. Czuję się jak w grze komputerowej, jakby nic nie było realne. Zatrzymujemy się na parkingu i zasypiamy na ławkach w śpiworach.
Dzień 16
Sama jazda. 1150km i docieramy do Złotowa. W międzyczasie we Wrocławiu postój w Ikei na kawę- płacisz za kawę z sernikiem 4zł, a kaw można wypić 5. W Poznaniu tankowanie i jeszcze 130km do domu. Koniec.
Nasz wyjazd był jak zaraz zobaczycie dość niskobudżetowy. Jednak wszyscy jeszcze jesteśmy studentami (wprawdzie ja od czerwca już nie, ale zacząłem na polibudzie podyplomówkę, więc wciąż się uważam za studenta), a że w pełni sami wszystko finansowaliśmy, trzeba ciąć gdzie się da. Okazało się w końcu, że w 1 wypadku bardziej to zaszkodziło niż pomogło i pod znakiem tej sytuacji stoi większość naszych wspomnień związanych z wyprawą, ale swoją drogą nawet nie wiem czy są jakieś campingi w Palermo.
Podsumowanie: - 16 dni - 3 noce na campingu - 2 noce w hotelu - reszta nocy na plażach i w lasach (sporadycznie) - 1 zajebista kolacja w restauracji przy hotelu - 1 rozwalony kosz sprzęgłowy mój - 1 naprawiony kabelek Jacka - ponad 8 tysięcy km - z Adą wydaliśmy 860euro i 200zł na wszystko, nie licząc jedzenia zabranego z Polski
Co jedliśmy: - zapasy z Polski- polecam zupy z Lidla, za 8zl jest zupa z masą mięsa i ziemniaków, na śniadania/kolacje wiadomo, konserwy turystyczne, pasztety itp. - pieczywo (1 chleb pumpernikiel w zapasie) i warzywa kupowaliśmy codziennie świeże - warto kupować owoce, zawsze jest promocja 1kg czegoś za 1E, także codziennie - raz na jakiś czas pozwalaliśmy sobie na normalne zachowanie, tzn tu lody, a tam pizza Co piliśmy: - Gorące kubki;) - herbatę zabraną ze sobą, espresso w przydrożnych barach (tam bar to miejsce do picia kawy, nie piwa)- kosztowała wszędzie 0,7E i orzeźwiała bardzo, do tego była szklanka lodowatej wody, co przy 35 stopniach równie ważne jak sama kawa - wino- wszelkiego rodzaju, byle za 1E ;) - soki i wodę- kupowane codziennie Zakupy oczywiście robiliśmy w miarę możliwości w sieciowych supermarketach, a najlepiej jak się trafiały np. Lidle czy Despary.
Czym jechaliśmy:
Jacek: Yamaha TDM 900, kufry boczne Givi E45 (45 l), centralny mój E460 (46 l) My: Suzuki V-Strom 1000, kufry boczne Givi E360(40 l), centralny Givi Maxia Jacka (52 l)
Zużycie paliwa moje: 5,1 do 6,4 litra (ale się nie liczy, bo to było w Polsce, paliwo z Tesco). Zazwyczaj poza górami było od 5,2 do 5,6 litra. W górach 5,8 do 6,2. Jackowi Yamaha paliła od 0,5 do 1 litra mniej.
Obaj mieliśmy olejarki, sprawdzały się bdb.
Ogólne spostrzeżenia: TDM ma dużo lepsze hamulce (podobno z R1) i przy ostrej włoskiej jeździe, dużo wyprzedzania itd. to naprawdę miało znaczenie. Zwłaszcza, że jechałem z pasażerką. Poza tym motocykle są porównywalne. Nie brakło nam ani mocy, ani komfortu. Dobrym zakupem okazały się też szyby turystyczne firmy motor-akcesoria. Tak tak, nie moto, tylko motor. Za 160zl nie jest to może MRA, ale nawet przy moim wzroście wystarczyło leciutko pochylić głowę i była cisza. Myślę, że przy wzroście do 185-188cm w ogóle nie byłoby czuć wiatru.
PS. Kosz sprzęgłowy już mam sprawny, w ramach gwarancji mi naprawili w HRG.
|